hotel w Miami

Już za kilka dni w Miami mają się odbyć jedne z największych ulicznych wyścigów samochodowych. Organizowane są nielegalnie, a daty podawane są wyłącznie zaufanym ludziom. Żeby wejść (móc się ścigać) trzeba wpłacić 5 tysięcy dolarów tak zwanej „wejściówki”. Wygrany zgarnia wszystko (oczywiście plus odpowiedni procent dla organizatora). Dlatego nie spotka się tam żółtodziobów żądnych przygód bez odrobiny wyobraźni. Dziennikarze nie mają absolutnie wstępu na teren imprezy. Ja miałam wielkie szczęście, że mogłam to przeżyć i opisać. Gdyby nie mój kuzyn, który co roku się ściga, nie mogłabym nawet marzyć o tym by tam być. Znajomości czasem mogą naprawdę zdziałać cuda. Postawiono mi tylko jeden warunek: żadnych zdjęć czy filmów. Mogę opublikować sam tekst nie ujawniając tożsamości uczestników i nie opisując dokładnie miejsca i pory. Dla mnie nie był to żaden problem, ponieważ miałam w tym inny cel.

Wynajęłam na kilka dni pokój w hotelu w Miami, który położony był stosunkowo blisko ulicy, na której to wszystko się miało odbyć. O ustalonym czasie zaczęli się gromadzić kierowcy z „wypasionymi” brykami. Podchodzili do siebie wzajemnie, oglądali auta i oceniali swoją konkurencję. Teoretycznie były ustalone zasady, których należało przestrzegać, jednak widziałam dwa przypadki, w których ktoś umyślnie zniszczył samochody, by zmniejszyć ilość konkurentów. Jako bierny obserwator nic na to poradzić nie mogłam. Byłam jak za niewidzialnym murem: nikt mnie nie widział i nie słyszał. Zgromadziła się też mała grupka kibiców, którzy obstawiali wynik. W końcu nadeszła pora rozpoczęcia wyścigów. Chętnych do nagrody było aż sześciu, dlatego też podzielono ich na dwie tury. W wielkim finale miała wziąć udział najlepsza dwójka. Trasa przebiegała na około paru budynków i kończyła się na linii startu. Chorągiewka zawirowała na wietrze i ruszyli.

Mogłam zobaczyć tylko fragment wyścigu, ponieważ reszta trasy była zasłonięta. Coraz to bardziej słabł odgłos silników i teraz wszyscy czekali w skupieniu na przyjazd najlepszego. Rywalizacja była tym razem czysta i nikogo ani niczemu (żadnemu pojazdowi) nic się nie stało. O ile dobrze usłyszałam w gronie najlepszej dwójki był faworyt, który wygrał zeszłoroczne wyścigi, jednak tym razem w finale przeliczył możliwości swojego „cacka” i poniósł klęskę. Zapisałam dziesięć stron relacji. Pozostało mi tylko to przeredagować i pokazać mojemu szefowi. Spakowałam się i opuściłam hotel z wrażeniem, że to co przeżyłam wczoraj było snem. Sądzę, że to ekscytujące przeżycie pozostanie mi na długo w pamięci.

UWAGA! Chcesz zamieścić ten artykuł na swojej stronie?
» Pamiętaj o zachowaniu formatowania tekstu i ewentualnych odnośników do reklamowanych stron w formie aktywnej.
» Zamieść informację na temat pochodzenia artykułu wstawiając pod nim poniższy kod w niezmienionej wersji:

» Pochwal się w komentarzach gdzie zamieściłeś artykuł. Na pewno jego autor ucieszy się z tego i z chęcią odwiedzi Twoją stronę.


Inne artykuły użytkownika